wtorek, 3 sierpnia 2010

Festiwal 'Muzyka Świata', Sines

Czas biegnie. W zeszłym tygodniu nagle uświadomiłam sobie, że zaczyna się festiwal muzyki świata w Sines, na który bardzo chciałam jechać. Podobnie jak kilka osób z ostatniego szkolenia w Lizbonie. Więc szybko wysłałam do wszystkich wiadomość, żeby zorientować się, kto jedzie. Odpisało kilka osób, że owszem, wybierają się. Ligia ze swoim chłopakiem też postanowiła jechać więc zabraliśmy się razem. Niestety dopiero późnym popołudniem, bo Portugalczykom zawsze coś w ostatniej chwili wypada, niezaplanowanego. No cóż.... to tylko koncert, nie pierwszy i nie ostatni na festiwalu!
Miasteczko Sines ma ruiny zamku i plażę. A wkoło tego rośnie nowe miasto. Na czas festiwalu zamek i plaża zaludniają się niczym centrum handlowe przed świętami. Rozbawione tłumy przelewają się między miejscami koncertów. Sporo ludzi ogląda koncert z plaży, gdyż jedna ze scen, na której grane są darmowe koncerty, jest tuż obok. Za wieczorne koncerty na zamku trzeba zapłacić, ale tuż obok ustawiony jest telebim, na którym można oglądać to co dzieje się na zamku nic nie płacąc. Ehh.. gdzież tu naszej ojczyźnie do takich standardów, w Polsce nawet wejście na wiejska potańcówkę jest pilnie strzeżone przez rosłych osiłków, coby nikt się nie przemknął za darmo...
W pierwszy wieczór chcieliśmy zobaczyć koncerty na zamku na żywo, ustawiliśmy się więc w gigantycznej kolejce po bilety. Zabawne, że tego wieczoru, wśród setek ludzi bez umawiania się spotkałam właściwie wszystkich znajomych, o których wiedziałam, że będą na festiwalu, ale też tych, o których nie miałam pojęcia! Koncerty były świetne! Szczególnie spodobała mi się Sa Dingding, fenomenalna dziewczyna! Po koncertach na zamku zaczęły się nocne koncerty na plaży... do białego rana!
Kilka godzin snu i na plażę! nie ma co marnować czasu! Pojechaliśmy do Porto Covo, gdzie jest najcieplejsza woda na całym zachodnim wybrzeżu. A wszystko dzięki miejscowej elektrowni, która używa wody z oceanu do chłodzenia.
Drugi wieczór postanowiliśmy spędzić bardziej na luzie. Pierwszy koncert na zamku był za darmo, więc oczywiście poszliśmy zobaczyć. Dla Galicyjskich melodii warto było! Potem kolacja: kurczak z rożna i pieczywo a na deser testowanie sziszy zakupionej przez Ligię poprzedniego wieczoru. Mniam! Udało mi się też wpaść na chwilę na spotkanie Couchsurferów, bardzo profesjonalnie zorganizowane: grupa miała flagę CS, dzięki czemu łatwiej było ich wypatrzeć w tłumie :) Później szaleństwo przy telebimie i na plaży znów do piątej. A może dłużej. Festiwal właściwie nieplanowany. Nie pojadę do Guca w tym roku... więc to była rekompensata!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Evora

Evora