niedziela, 15 sierpnia 2010

najazdy i podboje

Od kilku tygodni z przerwami przeżywamy inwazję mrówek. Co prawda pojawiały się z różnym natężeniem i w różnych miejscach domu nawet w zimie (pozostawiony na noc kubek po słodkim napoju rano bywał czarny i się ruszał) ale teraz przechodzą same siebie. Bebe po zaciętej walce zdołała wygrać jedną bitwę w tamtym tygodniu. Pewnego poranka ze zwycięską miną oznajmiła: "Pozbyłam się ich z kuchni!" Tego samego dnia, po południu ja przeżywałam inwazję na moją łazienkę! W ruch poszły spray'e i dezynfekujące specyfiki. Również udało mi się wygrać. Po kilku dniach spokoju znów pojawiły się maszerujące w szykach po blacie szafek w kuchni. W czwartek rano (wcześnie wstałam ze względu na ćmy) zobaczyłam metalową myjkę do szorowania naczyń całą czarną i dziwnie zmieniającą kształty... okazało się, że to tylko pozostałości po najeździe, który zastała Paula rankiem. Niecałą godzinę później oddziały znów postanowiły uderzyć. Nie tak łatwo zgasić w nich ducha walki... w miejsce tysiąca poległych pojawia się pięć tysięcy nowych...
Dodatkowo pojawiły się również osy, które raz skutecznie zniweczyły naszą próbę cieszenia się kolacją w wieczornym nieupale w ogrodzie. Kiedy tylko pojawił się kurczak stada os zleciały się nie wiadomo skąd. Jak niepyszni musieliśmy chyłkiem umykać z jedzeniem z powrotem do salonu... dzień później bezradnie patrzyłam na osy zręcznie niczym samoloty bojowe atakujące ćmy, spokojnie siedzące w pułapce. Odganianie agresorów niewiele dało a wszystkich zabić nie można (podobnie jak z mrówkami... na ich miejsce pojawiały się nowe...).
Więc poza komarami (normalka przez cały sezon, ale na nie przynajmniej wystarczy posmarować się repelentem) mamy jeszcze mrówki i osy... Pozostaje mieć nadzieję, że chociaż ta druga inwazja jest przejściowa... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Evora

Evora