Podróż liniami lotniczymi Ryanair z przesiadką w Londynie przebiegła nadspodziewanie dobrze. Żadnego odwoływania lotów, spóźnień ani nawet uszkodzenia bagażu... Jedyne co zepsuło mi trochę humor to moja wina... czyli niespakowanie kilku istotnych rzeczy w tym bikini...(oczywiście spakowałam tysiące innych niepotrzebnych rzeczy...) no i oczywiście musiałam zostawić na pokładzie pierwszego samolotu okulary przeciwsłoneczne... Tak więc czekają mnie małe zakupki, na które mam nadzieję wybrać się jutro
Z lotniska odebrał mnie Bert, wolontariusz EVS z Belgii, który zostanie z nami do końca listopada. Kompletnie zwariowany chłopak :) Jak narazie dobrze się dogadujemy i nic nie zapowiada żeby się to miało zmienić...
Pierwszy wieczór był niesamowity-jak to często bywa z pierwszymi wieczorami. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce i wysiadłam z samochodu pierwszy raz poczułam ten niesamowity zapach... Tak świeży jak dzień po stworzeniu świata... Rano okazało się, że to tutejsze sosny. Pachną zupełnie inaczej i dużo bardziej intensywnie niż nasze rodzime. Wyglądają też trochę inaczej. Jednak klimat robi swoje...
Pod domem zostałam bardzo serdecznie przywitana przez gospodarzy, którzy są równocześnie 'szefami' naszej organizacji. Po szybkim prysznicu miała miejsce moja pierwsza portugalska kolacja... Już na miejscu okazało się, że atmosfera w naszym domu-centrum jest bardzo międzynarodowa. Ciągle jest tu kilka osób, które przyjeżdżają na kilka lub kilkanaście dni jako wolontariusze lub turyści. Akurat teraz jest towarzystwo brytyjsko-francuskie.
Po kolacji czekała mnie niespodzianka. Akurat w ten wieczór Bert dostał zaproszenie na 'jam session' w pobliskim Lagos. Jako że zostałam tam zaproszona z kolei przez niego niezwłocznie pojechaliśmy na imprezkę :) Przyznam, że czegoś takiego nie spodziewałam sie, szczególnie w pierwszy wieczór. Miejsce okazało się zupełnie alternatywne, w rodzaju squatu, urządzone na kompletnym odludziu i co ciekawsze dziwnym trafem było tam mnóstwo obcokrajowców, również biorących udział w 'jam session'. Zabawa była przednia, choć nie braliśmy w niej zbyt długo udziału, jako że oboje byliśmy z lekka padnięci.
Rano po śniadaniu miałam okazję poobserwować obrączkowanie ptaków (co również będzie niedługo moim zajęciem) jak również porozglądać się po okolicy. Plaża w zasięgu ręki-czego więcej trzeba do szczęścia? :)
U ujścia dwóch rzek do oceanu utworzyło się estuarium, gdzie mamy bardzo dużo gatunków ptaków, ot taki mały ich raj. Aktualnie przebywa tam między innymi sympatyczne stadko flamingów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz