poniedziałek, 26 października 2009

folkowy weekend w Lizbonie

tak, to był weekend na wysokich obrotach :)
Zaczął się- jak to z przyzwoitymi weekendami bywa- już w piątek po południu. Zaraz po lunchu spakowaliśmy z Bertem nasze tobołki i ruszyliśmy do Portimao, skąd mieliśmy transport do Lizbony. Wybieralismy się głównie na warsztaty folkowe, o których powiedziała nam Sara- jedna z wielu osób pojawiających się czasem w Cruzinhi.
Sara i jej koleżanka też jechały na te warsztaty. Nocleg mieliśmy załatwiony u wolontariuszek EVS, które Bert poznał na szkoleniu.
Po przyjeździe do mieszkania rodziców Sary oczywiście zostaliśmy zaproszeni na kolację bez możliwości odmowy. Właściwie bardzo uciszyliśmy się z tego faktu bo naszym ostatnim posiłkiem był lunch a czekał nas dłuuugi wieczór.
Na miejsce gdzie odbywały sie warsztaty dotarliśmy z godzinnym opóźnieniem, czyli według portugalskich miar czasu o całkiem przyzwotej porze.
No i sie zaczęło... to było cos niesamowitego. Nigdy wcześniej nie miałam okazji tańczyć ludowych tańców, a dołączyłam gdy usłyszałam od Berta słowo 'folk'. Warto było!!! Nawet samo patrzenie na tańczące pary i słuchanie naprawdę dobrych koncertów było warte przebytej drogi i wydanych pieniędzy! a juz nie mówię o tańczeniu, a właściwie uczeniu się tańca. Wieczór upłynął nadspodziewanie szybko.
W sobotę mieliśmy zaplanowany bardzo napięty harmonogram. Po południu warsztaty, potem kolacja u innych znajomych Betra z EVS i powrót na wieczorny 'bal'. Mimo usilnych starań nie zdołaliśmy jednak dotrzeć na kolację, ponieważ uciekł nam pociąg, obok którego... staliśmy dobre 10 minut. Tak, to musiało byc przeznaczenie :) Trochę źli na siebie z pustymi brzuchami i lżejszymi portfelami (bo już zdążyliśmy kupic bilet na pociąg, którym nie pojechalismy) zakupiliśmy w jakimś pobliskim sklepie coś na ząb. W przypływie entuzjazmu postanowilismy spożyć nasz ubogi posiłek na... rondzie, a właściwie trawniku pośrodku sporego ronda. Po krótkim czasie zaczęliśmy wzbudzać zainteresowanie i sympatię przejeżdżających, co i rusz ludzie machali nam :) No tak, takie rzeczy chyba nawet w Lizbonie nieczęsto się zdarzają...
Po spożyciu ruszyliśmy z powrotem na folk-evening. Zaskoczylo mnie, ze jednym z głównych tańców, których nas uczono był mazurek :) Pojawiła się też polka. Inne tańce były głównie z Bretonii i Szkocji.
To był dłuuuuugi wieczór.... Trwał do samego rana, a nawet godzine dłużej bo akurat tej nocy przesunięto czas. Pod koniec imprezy tańczyła już właściwie tylko Sara, inni dogorywali gdzieś pod ścianami. Niesamowite ile ta kobietka ma energii!!! Niczym chodząca elektrownia :)
Po dotarciu do mieszkania dosłownie padliśmy na łóżka.
Trzeci dzień warsztatów był dla nas bardzo krótki, bo musieliśmy wyjść wcześniej na pociąg, który o mało nam nie uciekł. Nie zdążylismy nawet kupić biletów (to był pociąg z obowiązkową rezerwacją miejsc). Wpadliśmy na peron i z minami porzuconych szczeniąt zapytaliśmy konduktora czy da radę u niego kupić bilet. Z początku chyba nie bardzo miał ochotę, ale zczaił, że jesteśmy cudzoziemcami zagubionymi na portugalskiej ziemi i zlitował sie nad nami. Nawet nie musieliśmy płacić za bilet drożej... A w Cruzinhi czekała kolacja i łóżko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Evora

Evora