Wiem, że to powinno być pisane jakieś 10 dni temu ale cóż: lepiej późno niż wcale :)
Więc dla ciekawskich napiszę co nieco na temat mojej nieco nietypowej drogi powrotnej z mocno przedłużonego wielkanocnego urlopu.
Na początku był wulkan: gorący, dymiący i wyrzucający z siebie kilometry sześcienne popiołów. Wulkan, którego nazwę z ledwością potrafię przeczytać, nie wspominając już o wymawianiu (tak, wiem- ograniczona jestem :)
I wybuchnął on sobie o pięknym poranku 15 kwietnia.
W czasie, kiedy wulkan dymił i groził ja, niczego nieświadoma, pakowałam sobie plecaczek martwiąc się, żeby przypadkiem nie przekroczyć wymiarów bagażu podręcznego, za co cudowny Ryanair z pewnością nie omieszkałby doliczyć odpowiedniej opłaty, przekraczającej wartość biletu. Na wszelki wypadek sprawdziłam też na stronie czy aby nie ma żadnych opóźnień w lotach... I tak się zaczęło :) Nie będę opisywać swojego stanu wewnętrznego w ciągu kilkunastu następnych godzin i kilku dni. W skrócie tylko powiem, że czułam się zupełnie nie na miejscu:) Ale wieczorem udało mi się przebukować bilet na inny termin, tylko kilka dni później. Więc w gruncie rzeczy myślałam, że nieźle mi się udało... Ale kiedy chmury popiołów z godziny na godzinę, z dnia na dzień ogarniały coraz to większe przestrzenie a linie lotnicze właściwie przestawały już liczyć straty dotarło do wszystkich (także i do mnie), że sytuacja w gruncie rzeczy przekracza wszystko, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Kolejna niepojęta rzecz w ciągu kilku dni się stała.
Nadszedł więc dzień, kiedy drugi raz podchodziłam do lotu :) A właściwie to nawet nie podchodziłam, bo już dzień wcześniej wiedziałam, że będą odwołane conajmniej dzień po moim planowanym terminie. Zaczęłam się więc rozglądać za jakąś alternatywą. Przeszukując wszystkie możliwe połączenia kolejowe i autobusowe stwierdziłam że to nie na moją kieszeń. I wtedy przypomniałam sobie o 'jeździe za grosze'. Kolejna wspaniała strona, na której byłam zalogowana już długo, ale jeszcze nigdy nie znalazłam odpowiadającego mi połączenia. Ale teraz w obliczu sytuacji postanowiłam być bardziej elastyczna. Szukałam więc jakiegokolwiek połączenia na płw. Iberyjski.. I znalazłam: Barcelonę. Za 50 euro :) Trochę się wahałam, to racja. W końcu miałam tylko kilka dni na zaplanowanie całkiem sporej podróży. Samo znalezienie noclegu (oczywiście hotele odpadają z wiadomych względów) może być nie lada wyzwaniem. Nie mówiąc już o transporcie na pozostałą trasę (w niektórych krajach autobusy dalekobieżne trzeba rezerwować z co najmniej kilkudniowym wyprzedzeniem, a u mnie brak karty kredytowej komplikuje nieco sprawę zakupów przez internet). Ale co tam... raz kozie! Więc uruchomiłam swoją całą energię i raptem okazało się, że przecież dziewczyna, z którą miałam zajęcia na Erasmusie jest z Hiszpanii. Gdzie mieszka? Mieszkała w Madrycie, ale czy jeszcze? Po kilkunastu godzinach niecierpliwego oczekiwania na odpowiedź okazało się że tak! Dziwnym zbiegiem okoliczności niedaleko niej mieszka dziewczyna, którą poznałam na szkoleniu w Lizbonie. Więc zaczęło wszystko się układać. Najpierw Barcelona, potem Madryt a na końcu oczywiście Sevilla. Właściwie nie mogłabym ominąć Sevilli zmierzając przez Hiszpanię w kierunku Lagos.
Po kilku dniach nerwowych przygotowań i oczekiwań na odpowiedź od couchsurferów znów spakowałam plecak. Tym razem na dobre...
cdn :)
I know, I should write it 10 days ago, but its better late than never! So I going to write something about my untypical way back to Portugal. From prolonged Easter holiday in Poland.
In the beggining was the volcano: hot, smoky, throwing out tones of ashes. Volcano, which name I hardly can read, not even thinking about saying it! (I know, Im narrow person ;)
And it exploded one beautiful morning on 15th of April.
When volcano was smoking and threatening I've been packing my backpack, unaware of anything and worried a bit I won't be able to pack all things I want. Just in case I decided to check on website if everything is ok. And that's how it started... Im not gonna describe my feelings during next few hours and days. I just can say I felt completely out of place. But in the evening I managed to postpone my flight just few days later. So in fact I thought Im lucky! But when clouds of ashes hour by hour, day by day were covering bigger and bigger area and airlines stopped counting how much money they lost, everybody understood (also me) that this situation is completely exceeding everything what we've been used to. Another incomprehensible situation during last few days...
So finally it came day, when I supposed to have my postponed flight. But I didnt, coz all flights were cancelled until next day. So I decided to search for any alternative. During checking all possible bus and train connection I saw I cant afford for it, dont have enough money. And than I remind there is something like 'ride for cents'. Another wonderful webside, where I was logged in, but never used it before. I decided to check it, but this time I could be more flexible. So the most important was to get into Iberian peninsula. And I found! Barcelona for 50 euro!! I had some doubts, it was just few days left to organize this trip. Only finding accomodation can be challenge (hostels doesnt count, for known reason). And what about transportation for rest of journey? In some countries you should book ticket few days before... And I didnt have credit card...but whatever! sink or swim! So I activated all my energy.. And I reminded a girl, Maria, whom I met on my Erasmus was from Madrid! But is she still living there? After several hours of impatient waiting it turned out she is still there. And also another girl, Phine, whom I met on my on-arrival training in Lisbon is also living in Madrid now :)
So... it was plan: first Barcelona, after Madrid, and finally Sevilla. I couldn't pass by Sevilla and go straight to Lagos!!
After two days of nervous preparations, waiting for answer from couchsurfers I packed my backpack again. This time for good!
to be continued...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz