Po kolacji i objazdowej wycieczce po Madrycie, jaką zafundowali mi Maria i Paco znów wsiadłam w nocny autobus. Tym razem do Sevilli. Wreszcie Sevilla! Po kilku miesiącach planowania i jednym 'prawie-wyjeździe' w końcu! Nocny autobus znów załadowany. Nawet dwa autobusy (drugi z tej samej firmy chyba dodatkowo podstawili). W Sevilli wysiadłam rano, zbyt rano, więc godzinkę przekoczowałam, zanim wybrałam się do centrum miasta o bardziej przyzwoitej porze. Jedynym minusem w tym przypadku było to, że musiałam do przyjazdu chłopaków (którzy mieli przyjechać dopiero koło 13) dźwigać plecak ze sobą. Więc za bardzo się starałam nie przemieszczać, chociaż mimo wszystko trochę pochodziłam, bo aż mnie skręcało, żeby zobaczyć jak najwięcej. Jedna zaleta bycia o tak wczesnej porze była taka, że akurat trafiłam na otwartą katedrę, gdzie była msza. wślizgnęłam się więc i nawet udało mi się sporo zobaczyć. Niestety nie miałam aparatu. No i ogromny plecak stanowił znaczne utrudnienie, zdradzając od razu, że wcale nie jestem tutaj na mszy.
Katedra robi wrażenie. W końcu należy do największych na świecie. Znajduje się tam też grób Krzysztofa Kolumba. Jak na odkrywcę Ameryki ma dosyć skromny nagrobek, właściwie to tylko płyta. Katedra to ogromna mieszanina stylów, tak bywa, kiedy coś buduje się kilkaset lat, a pewnie kolejne kilkaset poświęca na wystrój. W końcu w jednej z największych katedr świata trochę rzeczy się zmieści...
Duże wrażenie robi też plac Hiszpański. Na pierwszy rzut oka wcale nie wygląda na XX wiek. Zaskoczenie! Myślałam, że budowali to w czasach świetności imperium (taka jest tematyka fresków ułożonych z terrakoty, podobnej do portugalskiego azulejos, tyle że kolorowej).
Kiedy przyjechali chłopcy w końcu zrzuciłam swój plecak, zmieniłam buty i wróciliśmy do centrum. Zdecydowanie chciałam zobaczyć alkazar i to było jedyne miejsce, gdzie weszliśmy do środka. Tutaj zdecydowanie było warto! Fantastyczny arabski styl, zachwycające dekoracje. Mistrzowie musieli się natrudzić imitując arabską kaligrafię. Wprawne oko zauważy, że to tylko imitacja: brak liter układających się w słowa Koranu. Ponoć Alkazar w Sevilli jest tylko namiastką Alhambry w Kordobie. Jeśli to prawda tam musi być naprawdę cudownie!
Wieczór spotkaliśmy się ze znajomym Andy'iego, gdzie mieliśmy przenocować. Razem poszliśmy na kolację, potem do paru pubów i w końcu upragnione wyrko!! Po nocy w autobusie i całym dniu biegania, w tym z ciężkim plecakiem. Drugi dzień zdecydowanie bardziej lajtowy, w sumie to myślałam, że więcej zobaczę, chłopcy raczej byli za opcją siedzenia przy piwku. Znajomy Andiego wziął nas w świetne miejsce, gdzie do zamawianych napojów serwują krewetki za darmo. Wypas! Taka zwykła, lokalna knajpa :)
Po lunchu udało mi się wymknąć jeszcze na miasto, podczas gdy oni wrócili na mieszkanie oglądać jakiś mecz. Niepojęte!
I w końcu koło 19 wyjechaliśmy w drogę powrotną. Dziwnie było znaleźć się znów w Cruzinhii. Ale po tygodniu włóczęgi dobrze było odpocząć.
Trzeba zacząć planować kolejny wypad ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz