Sobota zapowiadała się świetnie, ale jak to bywa często w życiu - im więcej się spodziewamy tym większe rozczarowanie nas spotyka, i na odwrót.
Mieliśmy zwiedzać Lizbonę grupami, ja i Leszek mieliśmy dołączyć do Antonia w Lizbonie. Niestety kiedy się jedzie nie znając rozkładu jazdy ani miasta bywa, że człowiek się spóźnia. A ja nie lubię się spóźniać. Czarę goryczy przepełniło to, że nie mogłam się do Antonia dodzwonić, żeby powiedzieć mu gdzie jesteśmy. A mieliśmy spory problem ze znalezieniem właściwych informacji, pytane osoby (nauczyłam się że tutaj często się to zdarza) udzielały sprzecznych informacji. Tak więc moje zdenerwowanie sięgało zenitu. Owszem- takie sytuacje tez nas uczą czegoś o nas samych.
Kiedy wkońcu dotarlismy na miejsce zaczęło kropić, a po lunchu rzpadało się na dobre. Tak więc kiedy mieliśmy wkońcu zacząć zwiedzanie Lizbony lało jak z cebra. Tak, wiem że tutaj nieczęsto pada. Dzień później oczywiście pogoda była cudowna :) I jak tu nie być wściekłym? :) Poza tym trenerzy wymyślili coś w rodzaju gry miejskiej, co nie bardzo przypadło mi do gustu. Więc muszę Lizbone zwiedzić jeszcze raz... Za to kolacja była pyszna. Ujawnił się też talent Fernando - jednego z trenerów do rysowania karykatur :)
Po kolacji wyruszyliśmy w kierunku Bairro Alto- imprezowej dzielnicy. Jak na mój smak grupa zdecydowanie zbyt duża i zróżnicowana żeby wszystkich zadowolić, więc tam również trzeba będzie wrócić w bardziej kameralnym gronie.
W niedzielę ( na co też bardzo czekałam) miały być folkowe warsztaty. Po poprzednich warsztatach kilka tygodni temu te były namiastką... ale muzyka ok.
Zdecydowanie najlepszym dniem był poniedziałek. Fantastyczny obiad na farmie koło Lizbony (po którym nie byłam głodna nawet w porze kolacji), później wizyta w winnicy i degustacja wina i muszkatelu a na koniec przez piękne Serra da Arabida nad ocean. Szkoda, że wszystko tak szybko... takie szkolenie powinno trwać conajmniej 10 dni :)
niedziela, 29 listopada 2009
środa, 25 listopada 2009
wieczorny post
Późno juz ale nie chce mi się spać. Nie skończę teraz opowieści o szkoleniu.
Słucham Dżemu, podczas chwilowego spadku nastroju. Właśnie skończył się pożegnalny wieczór Berta. Tak, spędziliśmy razem świetnie czas. Mam nadzieję, że z jego strony wrażenia też są pozytywne.
Sama nie wiem czy lepiej jest żegnać czy być żegnanym...
"Chwila, która trwa może być najlepszą z twoich chwil"
Życie jest niczym sinusoida. Żeby znaleźć się na górze, trzeba czasami spaść na dół.
Słucham Dżemu, podczas chwilowego spadku nastroju. Właśnie skończył się pożegnalny wieczór Berta. Tak, spędziliśmy razem świetnie czas. Mam nadzieję, że z jego strony wrażenia też są pozytywne.
Sama nie wiem czy lepiej jest żegnać czy być żegnanym...
"Chwila, która trwa może być najlepszą z twoich chwil"
Życie jest niczym sinusoida. Żeby znaleźć się na górze, trzeba czasami spaść na dół.
arrival training- 6 dni w Lizbonie
Tak- Było świetnie, było inaczej niz się spodziewałam.
Udało mi się dotrzeć dzień wcześniej i dołączyć do Berta. Miałam świadomość, że kiedy wrócę ze szkolenia to bedzie już tylko dwa dni do jego wyjazdu. Dlatego pomyslałam, że fajnie by było spędzić wspólnie wieczór w Lizbonie. Nie byłam pewna co do noclegu, ale zaawsze pozostawała opcja hostelu z 13 euro... jak na Lizbone cena całkiem przyzwoita.
Po przyjeździe do Lizbony przez godzinę szukałam hostelu, gdzie umówiliśmy się. Nie żeby każdy dawał sprzeczne rady... :) ot taki miejscowy folklor...
Dotarłam w końcu na miejsce... Ludzie po mid-term training wyglądali na bardzo zmęczonych :) no tak...
Spotkaliśmy się z Kerstin, jedną ż koleżanek Berta ze szkolenia i razem pojechaliśmy na plażę w okoicach Lizbony. Fale na zacodnim wybrzerzu zdecydowanie większe niż w Algarve. Było pięknie, zachód słońca naprawdę uroczy. Wróciliśmy do Almady już całkiem po zmroku. Kolacja w malutkiej indyjskiej knajpce była eksplozją smaków i kosztowała jedyne 8 euro na łebka łącznie z winem :)
Rano na luzaka udałam się do schroniska gdzie miało być szkolenie. Co niektórzy juz byli na miejscu. Miłym zaskoczeniem była obecność Leszka (ziomal ze szkolenia w Polsce ;). Spodziewałam się że będzie też Patrycja, która przebywa gdzieś w okolicach Lizbony, ale niestety nie zaszczyciła nas :(
Kawka na dzień dobry, potem rozłozyliśmy sie po pokojach i po lunchu zaczęło sie szkolenie. Takie pierdółki na początek, jakieś integracyjne zabawy. Trenerzy juz na pierwszy rzut oka udani. Skąd się tacy ludzie biora na świecie :)
Po kolacji (jedzenie niestety adekwatne do ceny schroniska) byłam nastawiona na wypad gdzieś ale ekipa była raczej za integrowaniem się na miejscu. Co prawda niczego w barze nie brakowało a ceny całkiem normalne, więc nikomu się nie chciało włóczyć. Więc zaczął się międzynarodowy wieczór. I pierwszy wniosek: jaki ten świat mały: Antonio, Włoch, który kilka miesięcy spędził w Budapeszcie zna mojego Tamasza, od którego wynajmowałyśmy pokój w Godollo. Tak, wiem że Budapeszt ma 2 mln mieszkańców...
A więc z Antonio możemy się porozumiewać po węgiersku w Portugalii :) to było świetne uczucie!
Drugi dzień dłuższy, rozmowy na temat projektów i takie tam. Be happy, be free, be yourself. But maybe I am wrong... :) hasło szkolenia, i chyba nie tylko naszego. Paulo- jeden z trenerów energetyzuje ludzi pozytywnym powerem. no tak- wkońcu jest psychologiem, zna się na rzeczy..
Wieczór miał być w Lizbonie. Większość pojechała, ale tak się zbierali że mi ochota odeszła. Zresztą całe bydło liczyło pewnie ze 20 osób. Wolę bardziej kameralne grupy.. Więc zostaliśmy na miejscu przy piwku. Rozwinęła się gadka z dwoma naszymi trenerami, którzy akurat nocowali na miejscu. Niesamowitych ludzi mają w tej Anime (organizacja zajmująca się szkoleniami). Świetnie jest pogadać poza szkoleniem, wtedy dopiero można dowiedzieć się ciekawych rzeczy: rozmowy o historii, trudnej przeszłości, T-shirtah i i festiwalach... Rozmowy lepsze niż wszystkie szkolenia
cdn...
Udało mi się dotrzeć dzień wcześniej i dołączyć do Berta. Miałam świadomość, że kiedy wrócę ze szkolenia to bedzie już tylko dwa dni do jego wyjazdu. Dlatego pomyslałam, że fajnie by było spędzić wspólnie wieczór w Lizbonie. Nie byłam pewna co do noclegu, ale zaawsze pozostawała opcja hostelu z 13 euro... jak na Lizbone cena całkiem przyzwoita.
Po przyjeździe do Lizbony przez godzinę szukałam hostelu, gdzie umówiliśmy się. Nie żeby każdy dawał sprzeczne rady... :) ot taki miejscowy folklor...
Dotarłam w końcu na miejsce... Ludzie po mid-term training wyglądali na bardzo zmęczonych :) no tak...
Spotkaliśmy się z Kerstin, jedną ż koleżanek Berta ze szkolenia i razem pojechaliśmy na plażę w okoicach Lizbony. Fale na zacodnim wybrzerzu zdecydowanie większe niż w Algarve. Było pięknie, zachód słońca naprawdę uroczy. Wróciliśmy do Almady już całkiem po zmroku. Kolacja w malutkiej indyjskiej knajpce była eksplozją smaków i kosztowała jedyne 8 euro na łebka łącznie z winem :)
Rano na luzaka udałam się do schroniska gdzie miało być szkolenie. Co niektórzy juz byli na miejscu. Miłym zaskoczeniem była obecność Leszka (ziomal ze szkolenia w Polsce ;). Spodziewałam się że będzie też Patrycja, która przebywa gdzieś w okolicach Lizbony, ale niestety nie zaszczyciła nas :(
Kawka na dzień dobry, potem rozłozyliśmy sie po pokojach i po lunchu zaczęło sie szkolenie. Takie pierdółki na początek, jakieś integracyjne zabawy. Trenerzy juz na pierwszy rzut oka udani. Skąd się tacy ludzie biora na świecie :)
Po kolacji (jedzenie niestety adekwatne do ceny schroniska) byłam nastawiona na wypad gdzieś ale ekipa była raczej za integrowaniem się na miejscu. Co prawda niczego w barze nie brakowało a ceny całkiem normalne, więc nikomu się nie chciało włóczyć. Więc zaczął się międzynarodowy wieczór. I pierwszy wniosek: jaki ten świat mały: Antonio, Włoch, który kilka miesięcy spędził w Budapeszcie zna mojego Tamasza, od którego wynajmowałyśmy pokój w Godollo. Tak, wiem że Budapeszt ma 2 mln mieszkańców...
A więc z Antonio możemy się porozumiewać po węgiersku w Portugalii :) to było świetne uczucie!
Drugi dzień dłuższy, rozmowy na temat projektów i takie tam. Be happy, be free, be yourself. But maybe I am wrong... :) hasło szkolenia, i chyba nie tylko naszego. Paulo- jeden z trenerów energetyzuje ludzi pozytywnym powerem. no tak- wkońcu jest psychologiem, zna się na rzeczy..
Wieczór miał być w Lizbonie. Większość pojechała, ale tak się zbierali że mi ochota odeszła. Zresztą całe bydło liczyło pewnie ze 20 osób. Wolę bardziej kameralne grupy.. Więc zostaliśmy na miejscu przy piwku. Rozwinęła się gadka z dwoma naszymi trenerami, którzy akurat nocowali na miejscu. Niesamowitych ludzi mają w tej Anime (organizacja zajmująca się szkoleniami). Świetnie jest pogadać poza szkoleniem, wtedy dopiero można dowiedzieć się ciekawych rzeczy: rozmowy o historii, trudnej przeszłości, T-shirtah i i festiwalach... Rozmowy lepsze niż wszystkie szkolenia
cdn...
środa, 11 listopada 2009
11 listopada w Portugalii
Tak, tutaj rowniez celebruje sie ten dzień, choć okazja trochę inna niz w Polsce, a mianowicie Feira do Sao Martinho, czyli dzień Świętego Marcina - czas próbowania młodego wina, oraz zajadania się pieczonymi kasztanami i specjalnie przygotowanymi (płonąco!) kiełbaskami.
Nie omieszkałam się poinformować, że Polacy w ten dzień obchodzą święto niepodległości. Oczywiście padło pytanie 'niepodległości od kogo?' więc trzeba było krótko wyjaśnić sytuację. Dziwnym trafem pojawił sie temat rocznicy obalenia muru berlińskiego i ku mojej radości domownicy żywiołowo zaprzeczyli kiedy powiedziałam, że w Europie Zachodniej uwaza się , że wszystko zaczęło się w Niemczech. 'Absolutnie! My w Portugalii wiemy, że wszystko zaczęło się w Polsce!" :) To zdanie było cenniejsze niż wszystkie rocznicowe obchody w ojczyźnie, kiedy frakcje kłócą się kto bardziej odpowiednio świętuje...
Więc wieczór przyłączę się do świętowania Feira do Sao Martinho, pamiętając, ze jestem tu jako Polka dzięki tym, którzy o Polskę walczyli.
Nie omieszkałam się poinformować, że Polacy w ten dzień obchodzą święto niepodległości. Oczywiście padło pytanie 'niepodległości od kogo?' więc trzeba było krótko wyjaśnić sytuację. Dziwnym trafem pojawił sie temat rocznicy obalenia muru berlińskiego i ku mojej radości domownicy żywiołowo zaprzeczyli kiedy powiedziałam, że w Europie Zachodniej uwaza się , że wszystko zaczęło się w Niemczech. 'Absolutnie! My w Portugalii wiemy, że wszystko zaczęło się w Polsce!" :) To zdanie było cenniejsze niż wszystkie rocznicowe obchody w ojczyźnie, kiedy frakcje kłócą się kto bardziej odpowiednio świętuje...
Więc wieczór przyłączę się do świętowania Feira do Sao Martinho, pamiętając, ze jestem tu jako Polka dzięki tym, którzy o Polskę walczyli.
poniedziałek, 9 listopada 2009
kolacjowy weekend
Tydzień zleciał jak zwykle-szybko. W czwartkowy wieczór udało mi się wyciągnąć Berta na jam session do mojej ulubionej miejscówy. Całkiem przypadkowo dowiedziałam się od Gustavo- jednego z organizatorów całej imprezy- że owszem, są jednak w pobliżu second-handy! W piątek zapytałam Bebe czy wie gdzie i ustaliłam wstępnie z Bertem, że w sobotę pojedziemy do Lagos i znajdziemy chociaz jeden z nich.
W sobote jednak czekało mnie małe rozczarowanie, bo Bert chciał jechać do Portimao na rozgrywki frisbee :(
Trochę się wkurzyłam, ale cóż... Pojechalismy na plażę razem z Esther i jej byłym, który będzie u niej przez tydzień. Tak jak przewidywałam dla mnie to była tylko strata czasu. Po godzinie spędzonej na plaży ustaliliśmy, że Bert wróci z ludźmi, którzy jadą do Lagos a ja wezmę samochód. Pojechaliśmy we trójkę na zakupy do centrum handlowego. Wkońcu stałam się szczęśliwą posiadaczką karty sim i paru innych przydatnych rzeczy. Niespodziewanie zostaliśmy zaproszeni do Esther na kolację. Było pycha :) No i na konie dnia poprawił mi si trochę humor...
W niedzielę nie chciało mi się nigdzie wychodzić. Na wieczór mieliśmy zaproszenie do pary, która mieszka kilkaset metrów od nas. Oboje są z Niemiec, jeszcze nie miałam okazji ich poznać, a bardzo chcialam, bo dziewczyna jest z wykształcenia zielarką. Tak, brzmi intrygująco... Tym bardziej dla mnie, bo zawsze ta dziedzina mnie pociągała. Niemcy okazali się prześwietnymi ludźmi. Mają świetnie urządzony malutki domek i są z tych ludzi od których z daleka czuje się pozytywną energię. Oczywiście historia o tym jak zamieszkali w Portugalii i w tym właśnie miejscu jest zupełnie zwariowana i jak najbardziej spontaniczna. Tak, włóczyli sie po świecie, a Portugalia przypadła im do gustu, więc postanowili zostać. Na jak długo? Sami nie wiedzą. Narazie są dwa lata. Strasznie ich polubiłam i mam nadzieję, że bedziemy utrzymywać częściej kontakt. Na kolacji była jeszcze dziewczyna z Holandii, która też mieszka w Mexilhoeria. Też jest wolontariuszką. Taka mała wioska, a tylu obcokrajowców.... Podobnie wygląda całe Algarve...
W sobote jednak czekało mnie małe rozczarowanie, bo Bert chciał jechać do Portimao na rozgrywki frisbee :(
Trochę się wkurzyłam, ale cóż... Pojechalismy na plażę razem z Esther i jej byłym, który będzie u niej przez tydzień. Tak jak przewidywałam dla mnie to była tylko strata czasu. Po godzinie spędzonej na plaży ustaliliśmy, że Bert wróci z ludźmi, którzy jadą do Lagos a ja wezmę samochód. Pojechaliśmy we trójkę na zakupy do centrum handlowego. Wkońcu stałam się szczęśliwą posiadaczką karty sim i paru innych przydatnych rzeczy. Niespodziewanie zostaliśmy zaproszeni do Esther na kolację. Było pycha :) No i na konie dnia poprawił mi si trochę humor...
W niedzielę nie chciało mi się nigdzie wychodzić. Na wieczór mieliśmy zaproszenie do pary, która mieszka kilkaset metrów od nas. Oboje są z Niemiec, jeszcze nie miałam okazji ich poznać, a bardzo chcialam, bo dziewczyna jest z wykształcenia zielarką. Tak, brzmi intrygująco... Tym bardziej dla mnie, bo zawsze ta dziedzina mnie pociągała. Niemcy okazali się prześwietnymi ludźmi. Mają świetnie urządzony malutki domek i są z tych ludzi od których z daleka czuje się pozytywną energię. Oczywiście historia o tym jak zamieszkali w Portugalii i w tym właśnie miejscu jest zupełnie zwariowana i jak najbardziej spontaniczna. Tak, włóczyli sie po świecie, a Portugalia przypadła im do gustu, więc postanowili zostać. Na jak długo? Sami nie wiedzą. Narazie są dwa lata. Strasznie ich polubiłam i mam nadzieję, że bedziemy utrzymywać częściej kontakt. Na kolacji była jeszcze dziewczyna z Holandii, która też mieszka w Mexilhoeria. Też jest wolontariuszką. Taka mała wioska, a tylu obcokrajowców.... Podobnie wygląda całe Algarve...
Subskrybuj:
Posty (Atom)