wtorek, 23 marca 2010

primavera


Wiosna przyszła!
Od kilku dni kwitną cytrusy. Zaczęło się niepozornie, od kilku kwiatków. Tak jak to zwykle bywa. A teraz powietrze przesycone jest niesamowita wonią tysięcy kwiatów pomarańczy. Ciężką ale orzeźwiającą. Niepowtarzalną. W pobliżu sadów pomarańczowych, ale także i z dala, niesiony z wiatrem fantastyczny zapach. Jeszcze wiszą na drzewach owoce z poprzedniego sezonu a już przyroda pracuje nad kolejnym. Życie toczy się szybko!
Zaczęły kwitnąć też orchidee. Oczywiście kwitnie też mnóstwo innych kwiatów, ale orchidee są tą wyjątkową grupą. Małe, nie rosną wysoko nad ziemię, ale zachwycają rozmaitością kształtów i barw.
Figowce, całą zimę sprawiające wrażenie uschniętych w tamtym tygodniu zaczęły wypuszczać liście. Wszystko rośnie w oczach!

wtorek, 16 marca 2010

kilka słów z wypadu :)


No dobra, to napisze wam w końcu trochę o naszej wyprawie po Portugalii bo wiem, że się doczekać nie możecie :)
To już prawie miesiąc minął.. strasznie szybko :(
Przygotowania do wyjazdu zaczęłam dosyć wcześnie, bo chciałam znaleźć couchsurferów (oczywiście), a dla 3 osób to nie takie proste... I tak zresztą jak zwykle wszystko wyszło na ostatnią minutę.
Ania i Kamil przyjechali w dzień ulewnego deszczu. Oczywiście dzień wcześniej była piękna pogoda i cieplutko :) Ja wiem że oni zapakowali ten polski mróz do podręcznego! Po szybkim lunchu mimo deszczu nieustraszona trójka zapakowała się do jeszcze bardziej nieustraszonego Fiacika i ruszyła w kierunku Lagos. W czasie deszczu dzieci się nudzą, a zdesperowani turyści próbują zwiedzać. My też próbowaliśmy, chociaż przyjemność spacerowania po uliczkach, kiedy buty zaczynają przemakać jest jednak średnia. Ponieważ zrezygnowaliśmy z Sagres, postanowiłam zabrać ich na Ponta de Piedade, które choć w mniejszej skali, jednak jest nie mniej malownicze.
Po nocy spędzonej na lotnisku i portugalskiej kolacji moi goście padli dosyć szybko :)
Następnego dnia wyruszyliśmy do Evory! Z krótkim przystankiem w Silves- dawnej stolicy mauretańskiego Algarve, i Portel (jedno z wielu typowych miasteczek z górującym nad nim zamkiem).
Evora jest rzeczywiście warta odwiedzenia, chociaż myślę że opinie, iż jest to najpiękniejsze portugalskie miasto są mocno nasycone lokalnym patriotyzmem :) Po dosyć intensywnym zwiedzaniu wieczorem poszliśmy na kolację z couchami: Claudio i Xaną, u których mieliśmy spędzić noc. Niesamowita para! Niby normalni a wprost emanują pozytywna energią. Bardzo energetyczną energią :) Po kolacji próbowaliśmy nadążyć naszym Fiacikiem za ich wypasionym autem. I w końcu dotarliśmy do miejscówki, nie mniej wypasionej niż auto. Chyba pierwszy raz trafiłam na taki couch. Full service, łącznie z barkiem i barmanką, czyli Xaną wyciągającą zasoby domowego barku.
Rano natomiast mieliśmy namiastkę portugalskich obyczajów: wieczór wcześniej zostaliśmy uprzedzeni, że cała rodzinka koło 9 rano wyjeżdża do Lizbony. Więc wstałam koło 8 żeby się ogarnąć, coś zjeść. Na 9 byliśmy gotowi, a oni tymczasem około 9 zaczęli dopiero się przebudzać, wcale się nie śpiesząc. No cóż.. widocznie ważne spotkanie może poczekać.. :)
Drugi dzień poświęciliśmy na Lizbonę i Belem. Dla mnie Lizbona to była powtórka, natomiast w Belem postanowiłam w końcu wejść do klasztoru Hieronimitów. I warto było! jest rzeczywiście imponujący! Po tradycyjnym pasteis de Belem wyruszyliśmy w poszukiwaniu domu naszego kolejnego couchsurfera (okolice Sintry). Dotarliśmy do miejscowości bez większych problemów ale już znalezienie adresu stanowiło zbyt duże wyzwanie. Po dobrym pół godziny krążenia wkoło, Vasco (nasz drugi gospodarz) wyjechał po nas na stację. I tym razem trafiliśmy nieźle. Ja przynajmniej znalazłam z nim wspólny język, zresztą spędziliśmy cały wieczór i kawałek nocy gadając. Rano wyruszyliśmy do Sintry- ponoć najromantyczniejszego miasteczka Portugalii. Vasco znalazł dla nas trochę czasu i na początku pokazał nam miasteczko z grubsza. Rzeczywiście Sintra jest bajkowa. Piękne ogrody, teraz na wpół dzikie, gdzie miejscowa roślinność miesza się z okazami sprowadzanymi tu z całego świata przez kolejnych królów, z których każdy chciał pokazać swą świetność. Kompozycja wychodzi z tego iście szalona i niespotykana. Z pałaców Sintry zaliczyłam 3: Pałac Narodowy, Zamek Maurów i Quinta da Regaleira, z których ostatni, mimo ulewnego deszczu zrobił na mnie największe wrażenie.
Kolejny dzień spędziliśmy w Coimbrze (a właściwie popołudnie, bo sporo czasu zajęło nam dojechanie tam), która nie zrobiła na mniej większego wrażenia, może przez to, że towarzyszył nam prawie cały czas deszcz i niezbyt dobry humor. Chociaż na pewno warto odwiedzić to miasto. Tylko spieszyć się nie warto.
Noc spędziliśmy u kolejnej pary couchów w Leirii. Bardzo miło nas przyjęli! Po męczącym dniu podana przez nich kolacja była naprawdę miłą niespodzianką! Jak również wieczór przy kominku z czekoladowym fondue. Ostatni dzień Ania i Kamil chcieli pojechać do Fatimy. To ich wakacje, więc oczywiście do nich dołączyłam. Sanktuarium jest ok, szczerze to spodziewałam się czegoś gorszego: bardziej komercyjnego i kiczowatego. Chociaż oczywiście w dni wielkich uroczystości napewno jest masakra.. no ale to normalne. Samo wnętrze urządzone jest, niepowiem, bardzo ciekawie i ze smakiem. Wrażenie miałam całkiem pozytywne.
Ostatnim przystankiem był Tomar- ostatnia twierdza templariuszy na półwyspie Iberyjskim, gdzie bardzo chciałam jechać. A właściwie siedziba zgromadzenia Rycerzy Chrystusa, na jakie przemianowali się dawni templariusze portugalscy, po rozwiązaniu zakonu w 1312 przez papieża. Kolejne miejsce, które zrobiło na mnie duże wrażenie. Cały kompleks jest monumentalny, stanowi mieszankę stylów, gdyż budowano różne elementy od wieku XII do XVII. Kawałek czasu... nie to co dziś!
Po pożegnaniu Kamila i Ani na lotnisku jak najszybciej wyjechałam z Lizbony. Niestety akurat był czas powrotów ludzi z pracy.. no trochę korków mnie nie ominęło. No i powrót do ciepłego Algarve, przez burzę i ulewę do rozgwieżdżonego nieba nad oceanem.
Ale ciągle czuje niedosyt...

niedziela, 14 marca 2010

malacologia + couchsurfing =intensywny weekend


Ciągle czekacie na sprawozdanie z wyprawy po Portugalii? no to sobie jeszcze poczekacie hihi
A teraz coś na świeżo czyli uwaga panie i panowie: weekend na konferencji malakologicznej w Faro! O przygotowaniach lepiej nie będę wspominać, wszystko jak zwykle było na ostatnią minutę, łącznie ze znajdowaniem noclegu, który (tu fanfary!) udało mi się załatwić dzień przed wyjazdem. Jak to bywa na couchsurfingu osoba mocno nietypowa. Tym razem full zestaw: pokój z łazienką plus improwizowana kolacja (jakie wino!!!) i wypad do pubu. Motto pobytu: 'for fun'!
Jeśli chodzi o konferencję to była udana. Nawiązałam nowy kontakt z 'muszlowym ekspertem', już kilka rzeczy mi się wyjaśniło no i przede wszystkim było ciekawie! Prawie wszystkie prezentacje były w języku portugalskim, co trochę komplikowało sprawę, ale cóż... w końcu jestem w Portugalii :) Właściwie to jeśli ktoś mówi w miarę wolno (znaczy kiedy nie wyrzuca z siebie powodzi słów) to nie jest z moim rozumieniem tak źle, przynajmniej jeśli chodzi o sprawy naukowe... A tak ogólnie to straszne świry ci malakolodzy... oczywiście na pozytywnie! :)

wtorek, 2 marca 2010

znów jestem :)

Widzę, że jednak ktoś czytuje te moje wypociny bo zostałam ostatnio niemalże zrugana za zbyt długą przerwę w pisaniu :)
Przyznaję, że odwlekałam przez cały luty (ups, chyba trochę dłużej...) bo jakoś nie miałam natchnienia..
A działo się trochę.. no kawał czasu. Więc tak w telegraficznym skrócie
Podłapałam kolejny kontakt do mojego projektu z ludźmi z portugalskiego instytutu malakologii. Tak się szumnie nazywa, faktycznie jest to dwuosobowy instytut zajmujący raptem 3 pokoje :) Ale mają sporo kontaktów, no i literaturę, której bardzo mi brakuje. W przyszły weekend jadę na organizowaną przez nich konferencję malakologiczną. Zapowiada się ciekawie...
Od tygodnia mamy nowego wolontariusza. Ma na imię Andrew i jest oczywiście z Anglii. Jak na razie przechodzi przez identyczna fazę, którą ja miałam na początku, czyli nie ma pojęcia czym się będzie zajmował :) Ale Marcial wziął go pod swoje opiekuńcze skrzydła. W końcu ma towarzystwo faceta, z którym może oglądać mecze haha!!
No i rzecz godna wzmianki, której pewnie poświęcę kolejny post, czyli wizyta Polaków :)
tylko pokrótce wzmienię, że miałam gości z Rzeszowa, pojeździliśmy sporo po Portugalii naszym wspaniałym, nieustraszonym Fiatem Pandą, królem autostrad i polnych dróg...
c.d. nastąpi wkrótce...
czekajcie niecierpliwie :)

Evora

Evora